„Grupie Warszawa” kibicuję niemal od
początku jej działalności w 2008 roku, gdy otworzyła swoją pierwszą placówkę, klubokawiarnię „Warszawa Powiśle”.
To było chyba pierwsze takie
miejsce w Warszawie! Od samego początku promowało nie tylko nowy sposób
spędzania wolnego czasu, ale i młodą
kulturę i sztukę. To tu pojawiły się pierwsze w mieście leżaki i kocyki, a
goście spędzali weekendy sielankowo w grupach znajomych i przyjaciół.
I choć naśladowców „Powiśle”
znalazło sporo, to do dziś u mnie dzierży palmę prekursora i miejsca „kultowego”!
„Syreni Śpiew” równie szybko
zdobył serca warszawiaków. Zupełnie inny, z nowym pomysłem… znów prekursorski!
Dziś już tego miejsca nie ma na mapie mimo, że razem z wieloma warszawiakami w jego obronie protestowałem i dwukrotnie
pisałem w postach:
„ Z mapy znikają kultowe
miejsca … prawdopodobnie lada moment zniknie z mapy Warszawy mój ulubiony
"Syreni Śpiew" czy „Z wielkim żalem
żegnamy przybytek, który zajmował poczesne miejsce na mapie warszawskiego
hedonizmu. Za atmosferę, eventy, niezapomniane koncerty... i wszystko inne. Mam
tylko nadzieję, że Panowie z Grupy Warszawa: Hubert Karsz, Norbert Redkie i Bartek Kratiuk szybko zapełnią tę lukę swoim
nowym conceptem!”
Kolejne miejsca jak choćby „Weles”
„Zorza Bistro” animowana przez grupę „Stacja Mercedes” czy ostatnio „Biała”
powielały schemat…. na nieschematyczne myślenie o potrzebach warszawiaków.
Miały ambicję nie schlebiać, a kreować gusty.
“Zorza” to bistro współczesne-
łączące smaki z całego świata. Patrząc
na kartę zauważymy, że na każdą porę dnia (od 8-ej rano do 2-giej w nocy)
znajdziemy odpowiednie posiłki. Ja szczególnie lubię śniadania i niezobowiązujące
kolacje. Choć będąc w pobliżu w ciągu dnia i myśląc o kawie też właśnie tu
skieruję kroki…
Ale nie dziwota!
Bo jest pysznie! W dodatku zrobione z produktów od lokalnych dostawców: mięso, jajka,
kawa z warszawskiej wypalarni, chleb
pieczony na miejscu lub (jak w wypadku bardziej egzotycznych pozycji w karcie)
z najwyższą dbałością o jakość: bataty, ręcznie robiona burrata, świeże trufle.
To jedno z moich
ulubionych miejsc… zmienne jak Warszawa: ciche o poranku, gwarne za dnia,
nostalgiczne ale wesołe zarazem po zmierzchu… żyjące!
I jeszcze taras!
Nawet w tak chłodny, zimowy dzień nie mogę sobie odmówić by choć na chwilę nie
przysiąść na krześle i nie chłonąć odgłosów i “tętna” miasta….
Jeśli jeszcze tu nie trafiliście, wpadnijcie koniecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz