wtorek, 13 października 2015

Jak z trzech hedonizmów stworzyć wybitną całość? Wystarczy być Dagmarą Radzikowską! „The Byk”... i wszystko jasne!


Wielu zna Dagmarę jako cenionego i uznanego doradcę wizerunku i stylizacji. „Elle”, „Gala”, „Viva” a zwłaszcza „Glamour” i „Twój Styl”. Wtajemniczeni wiedzą też w wizerunku których znanych firm „maczała swoje palce”. Zawsze z równą pasją i profesjonalizmem!




Ale Radzikowskiej tego było mało! We wrześniu 2012 roku stworzyła blog „The Byk” i sprawiła... że kanapka stała się dziełem sztuki!!!

Tytuł bloga przewrotny, bo wziął się ze znaku zodiaku autorki, a opisywał zrobione przez nią kanapki. A dokładnie 127 kanapek. Każda inna. Każda robiona z myślą o konkretnej osobie i jej fanaberiach! Do smaków... ale i kolorów (wszak zawsze zaczynamy „jeść oczami”). I tak przez trzy lata. Trzy lata pasji i pracy!

No i zdjęcia!!! Autorstwa samej autorki! Cudne, wybitne... To tu pojawiają się te trzy hedonizmy wspomniane w tytule wpisu.


 

Hedonizm pierwszy- jedzenie! Tu komentarz jest zbyteczny. Każdy zna to uczucie, gdy jedzenie wprawia nas w prawie ekstatyczny stan!


 

Hedonizm drugi- świetna fotografia! Zawsze gdy mam chandrę szukam pięknych zdjęć. Działają jak kojący balsam. Spowalniają tempo, przenoszą w inny wymiar!


 

Hedonizm trzeci – sztuka. Bez niej świat byłby uboższy. Pusty. Bez treści.


 

Prace Dagmary łączą wszystko w jednym! Pożeramy wręcz oczami, podziwiamy świetne fotografie, delektujemy się sztuką!

Bardziej niż blog Radzikowskiej przyznam szczerze śledziłem jej Instagram. Tam mocniej przemawiał do mnie jej przekaz, siła fotografii, Sztuka przez „duże S”... nie było (chyba) zdjęcia którego bym nie polubił!!




Stąd zelektryzowany udałem się na wernisaż jej prac w „Galerii w Lesie”, by zobaczyć prace nie na monitorze komputera, ale na żywo! W dużym formacie!


 

To było TO! To trzeba zobaczyć. W odpowiednim formacie, podświetleniu, ekspozycji... Dziękuję Dagmarze za te doznania. I za wiarę, że pasja i marzenia w połączeniu z ciężką pracą nie mogą pozostawić nas obojętnymi!!! Zazdroszczę jej: talentu, pasji, wizji, pomysłu na siebie... i świat.

 
Fot. Dagmara Radzikowska

Blog "The Byk"

Dagmara Radzikowska na Instagram

Prace Dagmara podziwiać jeszcze można w Galeria w lesie do 18.10.2015.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

U. F. I. T. czyli kwartet zapomniany.... Rzecz o Kobietach.

Rzecz będzie o Kobietach... ale czy o wszystkich? Nie, bo tylko niektóre z nich są kobietami przez duże "K", tylko niektóre uosabiają U. F. I. T. ten "kwartet zapomniany"....




Kobiece ciało, uroda zawsze nas fascynowały. Stanowiły źródło uniesień, natchnienia, pożądania... były inspiracją- lecz to zdecydowanie zbyt mało, by odczuć hedonizm doznań, hedonizm w czystej postaci!!!

Pora więc rozszyfrować ten skrót. Rozszyfrować, opisać i rozejrzeć się za takimi Kobietami wokół...

U- jak Urok:



Ileż to razy w obcowaniu z niewątpliwie piękną kobietą czuliśmy chłód i pewien niedosyt. Brak tego "czegoś". A czasem całkiem "przeciętna" dziewczyna roztaczają wokół dziwny "czar" i ciepło. To właśnie to! Urok który dziś, w dobie pędzącego świata tracą kobiety, a my faceci zdajemy się traktować jak coś równie egzotycznego jak widok jednorożca!

F- jak Flirt:


To bardzo dziwna gra. Gra o "sumie zerowej", gdzie nikt nie musi wygrać - nikt przegrać... którą się po prostu toczy!  By trwała jak najdłużej. Bo tu trzeba być uważnym!!! Gdyż każde słowo, gest, spojrzenie ma znaczenie! Choć nie musi mieć konsekwencji... chyba, że za takie uznamy kontynuowanie flirtu.


 
 
Czy dziś dla kobiet flirt to prehistoria? Zbędna strata czasu? Czy może raczej brak tej rzadkiej umiejętności i przekonanie, że faceci tego nie lubią, lub co gorsze "opacznie" odczytają... Może jednak warto spróbować, zobaczyć ja to działa!!!
 
 
I- jak Inteligencja:
 
 
 
Lubię inteligentne kobiety. Myślę, że większość facetów lubi! Skąd więc u pań takie przekonanie, że boimy się inteligentnych kobiet? A może to brak wiary w swoiste intelektualne partnerstwo?
 
Często zapominamy, że dyskusja to wymiana poglądów, a nie pole walki o przekonanie rozmówcy. Że inteligentni ludzie potrafią wymienić zdania i opinie pozostając przy swoich racjach  wymieniając się (i wzbogacając wzajemnie) wiedzą. A dyskusja z inteligentną kobietą jest większą przyjemnością niż... z innym, choćby nie wiem jak, inteligentnym facetem.
 
 
T- jak Tajemnica:
 
 
Bo kobietą jest tajemnicą!!! Powinna mieć ją w sobie. Zawsze pozostawić jej choć odrobinę, jak zagadkę... by chcieć ponownie się z nią spotkać. By poznać jej kolejny sekret- choć nigdy nie odgadnąć "do końca".
 
Ileż związków się rozpadło, bo wiedzieliśmy o sobie wszystko. Bo nie było magii, tajemnicy- nie było już czego odkrywać. My faceci lubimy gdy jesteście zagadkowe, trochę tajemnicze!!! Zostawcie w sobie tę cząstkę którą wciąż będziemy chcieli poznać! A zobaczycie jak nas to "kręci"!!!
 
 
Skoro już wiadomo co oznacza U.F.I.T, jakie Kobiety (i znów kobiety przez duże "K" bo mają w sobie ten "kwartet zapomniany") takie są, to pozwólcie, że roztoczę przed Wami obraz randki idealnej....
 
 
 
Umawiamy się z piękną kobietą (w końcu tak nam nakazuje nasze wyczucie i gust). Przy dobrej kolacji i winie dostrzegamy, że jest niezwykle ciepła. Że jej UROK zaprasza nas do FLIRTU!!! Toczymy tę grę z niezwykle INTELIGENTNYM partnerem. Jest magiczne!! Gdy randka się kończy... żegnamy się z żalem. Bo tak było miło, bo jesteśmy zaciekawieni jakie TAJEMNICE ma jeszcze w sobie ta Kobieta. I takie spotkania wciąż chcemy z Nią powtarzać, bo zawsze będzie tak samo- będzie U.F.I.T., będzie wybitnie. Prawdziwy hedonizm w czystej postaci!!!
 
 


 
 
I jeszcze tylko na koniec- chcę serdecznie podziękować Karolinie Markiewicz, że pozwoliła mi zilustrować ten tekst swoimi wybitnymi zdjęciami!!!
 
Fot. Karolina Markiewicz
 


niedziela, 21 czerwca 2015

Placek a hedonizm... czyli czemu waro trafić do "Flambéerii".

Ten wpis powinien właściwie pojawić się już dawno! Ale tyle ile jest powodów by powstał, tyle było wątpliwości czy uda się oddać radość z każdej wizyty...


fot: Jarek Berdak


Po pierwsze sama tarte flambée- specjał kuchni alzackiej. Jako frankofil zdecydowanie wolę ją niż włoską pizzę. Bo tarte flambée (płonące ciasto), to cienki placek z ciasta chlebowego, mocno rozwałkowany, wypieczony w gorącym piecu chlebowym opalanym drewnem w bardzo wysokiej temperaturze. Klasycznie podawany na małej łopacie piekarniczej, posmarowany crème fraîche (lekko kwaśna, tłusta, gęsta śmietaną) z dodatkiem plastrów cebuli i boczku.


fot: Jarek Berdak

Tyle teorii, bo w Flambéerii znajdziemy nie tylko tarty klasyczne. Co jakiś czas pojawiają się w karcie nowe pozycje. Nie brak co ważne propozycji sezonowych. Każdy z pewnością znajdzie propozycję dla siebie! I co ważne- zawsze niepowtarzalne smaki łącz jedno- powtarzalna, wysoka jakość! Ja przyznam szczerze mam kłopot z wyborem mojej ulubionej.



fot: Sunil Nair


fot: Sunil Nair



 
Powód drugi- wina i koktajle. I choć zawsze możecie zdać się na własny wybór, to zachęcam by podpytać obsługi. Z pewnością będziecie usatysfakcjonowani, a często wręcz mile zaskoczeni! Ja osobiście uwielbiam  Cointreau Frizzante, drink na bazie wina musującego Glera z likiem Cointreau i owocami granatu. Niebo w gębie!!!



fot: Sunil Nair 


Powód trzeci- samo miejsce. Niewielkie, klimatyczne, odrobinę ascetyczne. Idealnie pasujące do podawanych tart. Czy to samotny posiłek, spotkanie z przyjaciółmi czy zorganizowane urodziny- niespodzianka we wnętrzu Flambéerii zawsze jest miło.
 
 
fot: Sunil Nair
 
 
Powód trzeci- pasja. Widać, że to miejsce powstało z pasji. Że nie jest to tylko kolejny koncept kulinarny, który powstał by uzupełnić lukę na warszawskim rynku kulinarnym. To ta pasja sprawia, że każda wizyta kończy się podobną przyjemnością i satysfakcją. Gdy przypadkiem traficie na jednego ze współwłaścicieli i posłuchacie ich opowieści o metodzie robienia tart, o składnikach... zobaczycie błysk w oku z jakim prawią o "placku" i poczujecie jakby Wam opowiadano o dziele sztuki.
 
 
Flambéeria ul. Hoża 61 (wejście od E. Plater 12/14)
 

sobota, 23 maja 2015

"Zły chłopiec..." Bogusław Linda intymnie i szczegółowo z Magdą Umer.


To nie będzie recenzja książki. Ja krytykiem nie jestem, więc nie będę porywał się na niemożliwe. To (jak wszystkie wpisy na blogu) będzie o przyjemności. "Zły chłopiec. Bogusław Linda w rozmowie z Magdą Umer"  to bowiem przyjemność obcowania choć przez chwilę z dwiema fascynującym i wybitnymi osobowościami. Choć raczej powinienem napisać z trzema, bo Lidia Popiel, tak obecna (w opowieściach i w przepięknych zdjęciach jej autorstwa) jest również ważnym bohaterem wywiadu.



Linda odkrywa przed nami swoje życie i to zadziwiająco szczerze i szczegółowo. Wszystko dzięki Umer, która umiejętnie steruje strumieniami jego wspomnień. Dając się wciągnąć w tę opowieść moderuje ją, "wyciąga" kolejne zwierzenia.

W każdym wersie czuć, że to pogawędki starych przyjaciół, którzy choć tyle o sobie wiedzą, są siebie bardzo ciekawi!

A co z tego wynika dla czytelnika? Czego się dowiadujemy? O czym jest "Zły chłopiec"? O życiu, aktorstwie, kobietach, lecz przede wszystkim o przygodzie! Bo ona tak często pojawia się wszystkich wspomnieniach:

"Przygoda jest sensem Twojego życia.
Tak."

... nic dodać, nic ująć.



Poznajemy Lindę samotnika i indywidualistę od bardzo osobistej strony. W opowieści, często okraszanej zabawnymi dykteryjkami, zaprasza nas do "swojego świata". Świata pełnego zadziwiających i mądrych refleksji nad ludźmi, rodziną, światem, Polską- po prostu nad życiem.

To właśnie powoduje, że jest to pozycja "dla każdego". Jedni z pewnością ugruntują swoje wyobrażenie o bohaterze, inni z ciekawością odkryją nowe oblicze jego osobowości.

Ja "pochłonąłem" wręcz tę książkę. Choć przyznam, że do niektórych akapitów wracałem kilkakrotnie, przemyśliwałem, studiowałem zdjęcia, do czego i innych zachęcam. Oddajcie się tej przyjemności (i nie omijajcie proszę fotokopii fragmentu pracy magisterskiej), bo tak chyba trzeba traktować tę lekturę.

Nie wystarczy przeczytać:

"Intensywność doznań. Czyli adrenalina po prostu. Nie lubiłeś się nudzić. A kiedy dojrzałeś na tyle, że to przestało być najważniejsze?
Nigdy. Zawsze najważniejsza była przygoda i kobiety. I to mnie gubiło"

czy:

"Już wtedy byłeś wielkim samotnikiem?
Marzyłem, żeby mieszkać gdzieś w ogromnym zamku czy olbrzymim domu i mieć swój schowek."

trzeba wrócić do poprzednich akapitów, zrozumieć sens, kontekst....



Tak o książce na odwrocie pisze wydawca, z czym nie wypada się nie zgodzić:

"Gwiazda kultowych filmów. Reżyser i wykładowca. Sportowiec. Mąż, ojciec. Bogusław Linda. Mówi się o nim, że niewiele mówi. Tym większa zasługa Magdy Umer, której nie tylko opowiedział swoje życie, ale i zrobił to ze szczegółami. Książka ta powstała na Warmii, w hotelu z widokiem na wzgórza. Rozmówcy jeżeli na jednym łóżku i prowadzili niespieszny dialog"... "Ale wszystko pod czujnym okiem... aparatu fotograficznego żony - Lidii Popiel."
""Zły chłopiec" to wspólny projekt wyjątkowych artystów, a przy tym sąsiadów".

I gdziekolwiek przyszło mi czytać, o jakiej by to nie było porze, sprawiało mi to wielką frajdę... przyjemność po prostu!

"Zły chłopiec. Bogusław Linda w rozmowie z Magdą Umer" Wydawnictwo Pascal 2015 r.

Fot. Lidia Popiel



Fot. Archiwum prywatne autora.

sobota, 16 maja 2015

Myślenie jest sexy! ... LABLife.

Myślenie jest seksowne! A ludzie myślący z reguły wzbudzają zainteresowanie. Lubię obcować z takimi osobami, gdyż sprawia mi to niekłamaną przyjemność. A blog jest o przyjemnościach, więc tego tematu nie mogło tu zabraknąć...



Wszyscy myślimy, ale jaką to stanowi wartość dla nas i dla naszego otoczenia? Czy projektujemy nasze myślenie? Czy myślimy o samym myśleniu?

Wiele przeczytanych na ten temat artykułów, kilka książek i rozmowy odbyte ze znajomymi. A wciąż jakbym wracał do punktu wyjścia...

Stąd mocno zelektryzowała mnie wiadomość, że w Warszawie powstaje takie miejsce, gdzie pod kierunkiem doświadczonych fachowców będzie można "pochylić się" nad tematem, próbować zgłębić tajniki, popracować nad jakością myślenia.

To miejsce to LABLife, które odwiedziłem już w dzień otwarcia w sobotni wieczór 9 maja 2015.

Zbyt wiele nie oczekiwałem po samej imprezie, która jak to otwarcie, rządzi się swoimi prawami. Chodziło raczej o to by sprawdzić, czy miejsce "dobrze rokuje". I przyznam szczerze, że dałem się mile zaskoczyć i to po wielokroć!

Pierwszym zaskoczeniem były tłumy. Wszyscy podekscytowani, rozgadani, uśmiechnięci, na luzie. Artyści, dziennikarze, intelektualiści, naukowcy... Tak różni, a jednak zjednoczeni w wymianie myśli. W powietrzu, w atmosferze rozmów czuło się, że oczekiwali takiego przybytku i wiele sobie po nim obiecują.

Zaskoczenie drugie - samo miejsce. W starej (choć świeżo odnowionej) śródmiejskiej kamienicy kryje się nowoczesna, funkcjonalna, minimalistyczna w wyrazie przestrzeń, która zadziwiająco współgra z otoczeniem. Trudno to było jednoznacznie ocenić ze względu na ilość ludzi, ale sprawiało wrażenie, że sprzyja refleksji i wyciszeniu.

Zaskoczenie trzecie - przepyszne kuchnia autorska Ady Marczewskiej (polska, sezonowa). Tak, bo LABLife to też świetna kuchnia "la BlaBla". Przestrzeń choć wydzielona, to jednak zintegrowana z charakterem i wystrojem LABLife. Z pewnością będzie miejscem nie tylko dla uczestników zajęć czy spotkań. Przygotowane przez Adriannę na otwarcie śledzie (na sianie - moje odkrycie kulinarne miesiąca), szparagi czy wołowina też z pewnością będą "magnesem". I to jakim!




Wystąpienia twórców (i współwłaścicieli) też dobrze wróżyły. W ich ustach słowa o spełnianiu marzeń, nie brzmiały jak banał i miały bardzo szczery wydźwięk. Tu myślenie będzie "miłym gościem". Będzie sexy!

To był wieczór pod znakiem hedonizmu.... i to w czystej postaci!

I tylko po wyjściu męczyły mnie myśli: tyle bodźców, taka masa przyjemności. A miało być tylko o sztuce i przyjemności myślenia....

Moje pierwsze wrażenia postanowiłem zweryfikować bardzo szybko, biorąc udział w pierwszym z cyklu spotkań "Myślenie o myśleniu", prowadzonym przez Małgorzatę Marczewską i Miłosza Brzezińskiego.




To był bardzo dobry pomysł. Spędziłem bardzo efektywnie (i przyjemnie) trzy godziny. Dokładnie tak jak tego oczekiwałam. A sądząc po opiniach pozostałych uczestników, nie tylko ja. Więc z pewnością będę tu wracał! Bo to właśnie jest miejsce jakiego szukałem, miejsce gdzie myślenie jest sexy!

A by lepiej oddać czym jest LABLife zacytuję Twórców tego miejsca:

"LABlife- sieciuje otwartych, komunikatywnych i ciekawych świata ludzi. Prezentuje różne sposoby myślenia o życiu i pracy w odniesieniu do najnowszej wiedzy z zakresu neuropsychologii,  genetyki i komunikacji interpersonalnej.
LABlife- to unikatowe w skali Polski i pierwsze w Warszawie miejsce gdzie eksperci, artyści, biznesmeni i naukowcy dzielą się skutecznymi strategiami działania; prowadząc warsztaty, szkolenia, wykłady i spotkania autorskie.
LABlife- to zaproszenie do spędzania wolnego czasu w konstruktywny i przyjemny sposób.
LABlife- to połączenie nowoczesnego ośrodka edukacyjnego z otwartym miejscem spotkań, kuchnią i sklepem z rzeczami do myślenia. LABlife tworzy jedyne w swoim rodzaju otoczenie wzmacniające strategie efektywnego działania biznesu i osób indywidualnych."

Na koniec wypadałoby choć po krótce przedstawić inicjatorów i pomysłodawców tego wyjątkowego miejsca:

"Inicjatorką LABlife jest Małgorzata Marczewska -  specjalistka od projektowania myślenia z ponad 20 letnim doświadczeniem.  Autorka m.in.: cykli „Uczucia z grupy Z”, „Dziki lokator” czy „Neurofitness”. Trenerka, projektantka modeli biznesowych. Specjalistka od potencjału w obszarach LIFE ART BIZNES. Inicjatorka Thinking Design w Polsce –wiedzy wspierającej rozwój świadomości i realizację życiowych marzeń.
Angażuje się w projekty kreatywne oraz współpracę z twórcami. Wykładowczyni w Warszawskiej Szkole Filmowej. Współpracowała m.in. z Towarzystwem Inicjatyw Twórczych „ę”, Centrum Nauki Kopernik, Fundacją Sztuk Wizualnych, Festiwalem Camerimage, Nowe Horyzonty, FILM PRO. Prezeska Izby Coachingu dwóch pierwszych kadencji. Wspierała w rozwoju czołowe polskie i międzynarodowe firmy, t.j.: Hotele SPA dr Irena Eris, Netia,Pliva, Europapier, Inteligo, Citibank czy L`oréal. Promuje uważność, troskę i czułość jako sposób na wzmacnianie własnej siły i rozwój społecznego zaufania. Interesują ją design, nowe technologie, fizyka kwantowa oraz najnowsza wiedza o możliwościach ludzkiego mózgu."

Adriana Marczewska – szef kuchi w „La Bla Bla”. Od 3 lat prowadzi firmę „Good Food For You”. Współprowadzi program  kulinarny „Ślinotok” dla telewizji Kuchnia Plus.  Prowadzi warsztaty poświęcone sztuce kulinarnej (m.in. w „Zielonym Jazdowie” działającym przy CSW w Warszawie). Pracowała m.in. jako szef kuchni w restauracjach „Instalacje Art Bistro” oraz  „U Artystów” w Warszawie. Uczestniczy w 4 edycji programu „Top Chef” w telewizji Polsat

Fot. Piotr Książek

LABLife na Facebook: LABlife
La BlaBla na Facebook: La BlaBla

LABLife Warszawa ul. Noakowskiego 16

środa, 6 maja 2015

Jak dobrze być facetem, czyli wizyta w Barberian Academy & Barber Shop.

Jak dobrze tu być ponownie! Już przy wejściu pojawia się odprężenie i oczekiwanie na godzinę fajnych męskich przyjemności! Dreszczyk emocji... Serio!

Ilekroć tu trafiam (a trafiam często z racji zarostu) mam wrażenie, że to jest "to", że jestem właściwym człowiekiem we właściwym miejscu. I sądząc po spotykanych tu klientach (zwykłych "brodaczach" ale i "znanych twarzach") nie tylko ja. 

Bo Barberian to nie tylko fryzjer i golibroda! To ucieleśnienie barberskiej kultury, z całą jej historią, tradycjami i...urokiem. I choć z pewnością profesjonalny zespół zajmie się odpowiednio pielęgnacją męskiego owłosienia (o czym poniżej) to nie z tego powodu większość klientów odwiedza to miejsce!

Już przekraczając próg salonu czujesz korzenne aromaty  specyfików do pielęgnacji (właśnie! mocne, korzenne, męskie, żadnej chemii tak typowej dla zwykłych "zakładów" czy "atelier") co w połączeniu z zapachem kawy podawanej klientom już przy powitaniu wprawia w dobry nastrój.

Samo miejsce jest klimatyczne. Odrobina eklektyzmu, surowa cegła, skóra kanap i foteli barberskich, dużo miedzi, dominujące czerń i biel, rogi na ścianach, gabloty z produktami do pielęgnacji. Dla mnie trafione w punkt. Kolejny powód by poczuć się dobrze.

Personel, ekipa ubranych na czarno brodaczy sprawnie zaopiekuje się klientem. Łatwo z nimi nawiązać "kumpelskie" relacje (o to też wszak tu chodzi), ale bez zbytniej poufałości czy braku atencji dla klienta.

Zanim trafię na fotel, przez głowę przebiega myśl, Jak dobrze, że wracają takie miejsca i ta tradycja. Gdzie facet może poddać się zabiegom pielęgnacyjnym (choćby twarzy po goleniu), oddać się niekłamanej przyjemności, mieć godzinę tylko dla siebie i nie musieć się tłumaczyć z "metroseksualizmu" czy "zniewieścienia". To jest to!

Dziś tylko broda. Ale za to pełen komplet. Nie będę opisywał co, jak i dlaczego krok po kroku. Tę wiedzę ma Mistrz Roman Romić. Zainteresowanych odsyłam do niego. Z pewnością z chęcią się nią podzieli i ze swadą opowie. Skupię się raczej na wrażeniach i odczuciach, bo o tym jest ten blog.

Srzyżenie, trymowanie brody. Ten etap jest najmniej efektowny czy przyjemny. Ale lubię gdy z "chaszczy" pojawia się kształt. Zaczynam widzieć jaki będzie efekt końcowy i jaki był podstawowy cel mojej wizyty.

Gorący ręcznik. Gdy spowija moją twarzy odpływam. Na rozłożonym barberskim fotelu, w pozycji horyzontalnej, otulony przyjemnym ciepłem mam cały świat w nosie! Nawet gadających na sąsiednich fotelach facetów (bo faceci plotkują jak kobiety! poważnie! tematy są tylko inne... ale plotkują). I to jeden z najprzyjemniejszych elementów wizyty. Zarost dzięki temu jest zmiękczony do golenia brzytwą a skóra twarzy gotowa do masażu. Zawsze wychodzę z postanowieniem że gorący ręcznik "zafunduję" sobie w domu sam. Tak to lubię. Niestety to tylko postanowienie a kolejny gorący ręcznik czeka na mnie dopiero... przy kolejnej wizycie.


 

Brzytwa. Zawsze miałem szacunek do tych, co potrafili posługiwać się brzytwą! Sztuka. Męska umiejętność, która tak mnie fascynuje (wspomnienie ukochanego Dziadka) a za którą nigdy nie miałem odwagi by się zabrać. I znów przyjemnie. Mydło do golenia - zapach dzieciństwa (takie prawdziwe, nie chemiczne). I znów dreszczyk emocji czy Mistrz mnie nie zatnie, nie skaleczy. Po brzytwie jest już tak jak być powinno! Wizualnie perfect. Cholera. Nawet sam zaczynam się sobie podobać! Czy to aby nie jest niebezpieczne?





 

Masaż twarzy. Prawie kończy dzieło. Przygotowana gorącymi ręcznikami twarz,  potraktowana odpowiednimi olejkami poddaje się masażowi. Jest w tym wszystko. Przyjemność, odprężenie, relaks. I znów zapachy: żywiczne, ostre, ciężkie, męskie. Czuje się wręcz wypoczęty! A twarz nabiera świeżości.

Opalanie ogniem.Cóż. Niestety mamy owłosienie w pewnych miejscach dość... wstydliwych, a w każdym bądź razie niezbyt estetycznych. Nos, uszy. Trzeba się tego pozbyć, by efekt był perfekcyjny. Można "to" przyciąć, podgolić... Ale Mistrz Roman ma lepszą metodę. Zaczyna się spektakl. Opalanie ogniem. Od dziecka zafascynowany ogniem z ciekawością obserwuję, podziwiam i poddaję się temu zabiegowi. Przypomina się w tym momencie, jak Babcia opalała nóżki świńskie przed zrobieniem ich w galarecie. Wiem, że porównanie może przestraszyć, ale bez obaw. Wprawna ręka golibrody zrobi to sprawnie, efekt będzie niesamowity, a i wrażenie wyjątkowości tej "procedury" podnosi prestiż i wrażenie fachowości. Ponoć metoda opalania, to turecki zwyczaj... Nie wiem czy to tylko zgrabna "historyjka", czy tak faktycznie jest, ale nigdy wcześniej się z tym nie spotkałem.




Jeszcze odrobina szczotkowania, olejku do brody i oto "nowy ja".  Zadowolony, dopieszczony, odprężony. Fajnie jest być facetem!





Na koniec koniecznie pamiątkowe zdjęcie z Mistrzem Romanem (Roman Romić).

Zdjęcia: GRL.photo - Przemysław Pałubiński 

Podziękowania dla: Roman Romić i ekipa Barberian Academy & Barber Shop ul. Emilii Player 25
Barberian na Facebook

niedziela, 26 kwietnia 2015

"Tuscany A land Of Wine" czyli... In vino veritas.

Tak! Prawda jest w winie!

Wino samo się obroni. Nie pytane z chęcią odkryje przed Tobą swoje tajemnice! Zwłaszcza wino z Toskanii. Nie musisz być znawcą. Wystarczy, że jesteś hedonistą i z należytą atencją podejdziesz do jego degustacji!

Taką możliwość stworzył magazyn "Wino" w warszawskim Hotelu Sheraton podczas imprezy "Tuscany A land Of Wine" 22.04.2015 r.

Jako, że kiperem nie jestem, z pośród wystawców (trzydziestu ośmiu) wymienię tylko tych którzy wzbudzili moje subiektywne zainteresowanie:
- Badia a Coltibuono
- Campo Alla Sughera
- Capannelle
- Tenuta di Capezzana
- Cavalierino Organic Winery
- Fattoria Camporignano
- Fattoria di Rietine (szczególne uznanie)
- Fattoria Santo Stefano (szczególne uznanie)
- La Canonica
- La Querce
- Lanciola (najwyższa jakość)
- Fattoria Nittardi
- Tenuta La Novella
- Rocca di Castagnolli Tenuta di Capraia
- Tanuta San Jacopo
- Tamburini
- Tollena
- Val di Toro

Nazwy tych winnic (producentów) warto zapamiętać, bo jeśli lubicie wino, jeśli odnajdujecie w nim przyjemność, z pewnością warto po nie sięgnąć. Szkoda tylko, że nie wszystkie z nich są w Polsce dostępne z powodu braku dystrybutorów.

Czas podczas degustacji mógłby się zatrzymać! Zwłaszcza przy kilku wystawcach i winach które finalnie stworzyły mój subiektywny ranking.

Wino różowe. Tu król był jeden, a właściwie królowa: "Anna's Secret Maremma Toscana Rosato DOC 2014" od Val di Toro.Wybitne.

Wina białe, nie są moimi ulubionymi, więc bez klasyfikacji wymienię te co bardziej zacne i godne zapamiętania:
"Mattaione Terre di Casole DOC 2011" Fattoria Camporignano
"Dongiovanni Orcia DOC 2011" La Canonica
"Achenio Bolgheri DOC 2013" Campo Alla Sughera. Perełka. Jedynie 3 tysiace butelek.

Gdy przyszła pora na wina czerwone, dość szybko skrystalizowało się podium! Do ich degustacji wracałem ponownie (by utwierdzić się w wyborze rzecz jasna) i za każdym razem okazywały się być bezkonkurencyjne. Na podium 4 wina od 3 producentów. I tak ogromna szkoda, że żaden z nich nie jest dystrybuowany w Polsce.

Lanciola
"Terricci Toscana Roso IGT 2009" absolutnie genialne. Bezapelacyjny numer 1. Ciężkie, dostojne, ziemiste, stare wino o smaku i zapachu tradycji. Komentarz zbyteczny.
"La Masse di Greve Chianti Classico Gran Selezione DOCG 2010" numer 3 rankingu. Chianti idealne (czemu więc wybór mnie nie dziwi).




Fattoria Santo Stefano
Jedynie dwa gatunki win, ale jakie! Szczególnie "Drugo Chianti Classico Riserva DOCG 2011". Znów świetne Chianti. Absolutnie numer 2 wśród win czerwonych. Wszystko tak jak być powinno, a w połączeniu z focacciami i oliwą (świetna, trawiasta oliwa ich produkcji) rozkoszne. Warto podkreślić, że jako jedyni zaprezentowali też własną oliwę, co nie dziwi gdyż podbijała i serce i podniebienie.



Fattoria di Rietine
"Tiziano Roso IGT 2009"  Tak powinno smakować wino regionalne (Indicazione Geografica Tipica)! Wyborne. Smak i zapach Toskanii podany w kieliszku. Absolutnie numer 2 (ex aequo) mojego podium win czerwonych. Przeurocza właścicielka, starsza Pani też chyba była uosobieniem sielskiego, wiejskiego życia i regionu. Swada i urok z jakim opowiadała o winnicy, produkcji i ich trunkach dodawały winu czaru. Myśli odlatywały, a przyjemność obcowania z tym kawałkiem Italii osiągnęła przy tym stoisku chyba poziom najwyższy...


wtorek, 21 kwietnia 2015

I właśnie zostałem blogerem ...

Blogi ... znajomych, nieznajomych ... o kulturze, o sztuce, modowe, kulinarne. Wszyscy piszą ! Więc pisał będę i ja !!!

Zawsze można przecież użyć prostego "delete", gdy zacznę zastanawiać się po co mi to ! Lub gdy co gorsza zacznę się wstydzić swoich "wypocin". Pewnie będzie szkoda, gdy już nazbiera się trochę treści ... ale co tam.

Blog będzie o przyjemnościach. "Hedonizm w czystej postaci" taki tytuł zobowiązuje ! Będzie o wszystkim o czym piszą inni, ale tylko jeśli będzie to przyjemne ! Jeśli dzięki temu będzie chciało się żyć ... oddychać "pełną piersią" ! Więc będzie miło, ale bardzo subiektywnie !